Każdy z nas nosi w swoim wnętrzu historie. Jednak niektóre wspomnienia zostawiają ślady. Zarysowania na skórze, krzyk zamknięty w środku zduszony upływem czasem i wmawianie sobie, że tylko nam się zdaje. Niektóre wspomnienia pokryte kurzem zapadają nam w pamięć a inne są żywe do dzisiaj. Czasem chowamy coś w meandrach umysłu, negujemy doświadczenie, próbujemy żyć dalej, ale to istnienie nie pełne, częściowe, bo każda chwila wpisuje się w nas na stałe. Każda tworzy nas jako ludzi i nasze opowieści. Mieszka w nas wiele traum, smutków. Ambiwalencji. Sprzeczności.
Mój stabilny zrównoważony świat zaczął dygotać, kiedy terapeutka naruszała tą delikatną konstrukcje zbudowaną z lęków, emocji i przeczuć. Spojrzała na mnie pewnie i objęła moją codzienność silnymi, wprawionymi ramionami, zapewniając że poradzę z każdą przebudową w głowie. Już sam fakt, ze przed nią siedzę wymaga odwagi, bo świadczy o tym, ze pragnę zmiany. Pragnę wydobycia siebie na wierzch w pełnej okazałości. Ubrana w przekonania rodziców, chroniona przez ich myśli. Zabezpieczona przed życiem ich perspektywą.
Chciałam zacząć patrzeć na świat moimi wrażliwymi oczami. Przeżywać życie, brać je w dłonie, czuć jak wyrywa się by poczuć wolność. Chciałam żyć poza ciepłym schronieniem, które dotąd znałam.
Pamiętam długie wieczorne światło padające na róg zeszytu, nerwowe ściskanie długopisu obgryzione, paznokcie i rozpacz w głosie, że nie potrafię. Ten strach sprawiał, że rzucałam się na łóżku, wciskałam głowę w poduszkę, płacząc. A moja głowa nadal nie potrafiła przyjąć wiedzy płynącej z nauk ścisłych. Zamykała się na nią szczelnie, przyprawiając mnie o mdłości, skurcze żołądka i wypieki na policzkach, palące wstydem.
Z terapią było podobnie. Bałam się mówić. Zbliżyć do siebie, oswoić z wrażliwością i polubić. Zobaczyć w swoim odbiciu człowieka. Kobietę, która ma wartość. Kobietę, która potrzebuje, pragnie i może żyć normalnie jak wszyscy. Nie mogłam zrozumieć, że nie powinnam utożsamiać się z chorobą, że to nie jestem ja – w pełni. Mogę rozwinąć skrzydła, które sobie sama oderwałam, został po nich ślad na plecach. A pióra upadły miękko na podłogę. Wiele rzeczy sobie zabroniłam, odebrałam, bo myślałam, że nie są dla mnie. Dyskwalifikowałam się przed startem. Jestem najsurowszym sędzia dla siebie samej. Na oddech też muszę zapracować.
Dlatego z wielkim mozołem i ociąganiem próbowałam (teraz jest to moim nawykiem) wprowadzić w życie słowa terapeutki po skończonej sesji. Czyli:
- Odpoczywać żeby materiał po sesji pracował wewnątrz.
- Jeść.
- Spacerować, ruszać się.
- Nie odpowiadać przez co najmniej godzinę o terapii.
- Robić to co się lubi i ma ochotę poza obowiązkami.
- Spisać myśli po terapii np. wieczorem.
- Wsłuchiwać się w ciało – co mówi, czego potrzebuje.
- Można rozładować emocje np. ćwicząc.
Dbanie o siebie nigdy nie było priorytetem. Nigdy tak naprawdę nie troszczyłam się o siebie, ciało i głowę czy myśli dopiero terapia to na mnie wymogła. Zmusiła mnie to zaopiekowania się sobą. Uspokojenie, ukojenie po terapii było czymś czego wcześniej nie znałam. Emocje mnie rozrywały, chciałam sięgnąć po telefon i mówić przez 20 minut czego dzisiaj doszłam, co odkryłam, co mną wstrząsnęło. Nie mogłam. Kotłowało się we mnie. Ale musiałam przetrwać, bo tylko wtedy terapia działa, kiedy jej nie przeszkadzam, a wrażenia pracują. Moja głowa parowała od nadmiaru. Pomaga mi zamknięcie powiek, bezruch, kołysanie czy nucenie.
Dzisiaj odwracam głowę od telefonu, chowam go głębiej do kieszeni. Otulam się kocem i słucham bezdźwięcznej ciszy, którą lubię. Odpoczywam. Rozciągam ciało na kanapie niczym kot i zwalniam. Nie buntuje się. Tak trzeba. Nie szukam alternatywy. Asekuracji.
Po terapii czasem czuje się źle: dokuczają mi różne bóle może wrócić depresja czy smutek, w który bardzo lubię się zapadać jak zbyt miękkim, zużytym fotelu, którego obicie jest obdrapane i odkleja się gdzieniegdzie. A czasem jest zupełnie odwrotnie moja energia się nie kończy, uśmiecham się, pląsając przy gotowaniu. Wszystko zależy od tematu sesji. I od tego jak ważna to kwestia dla mojej głowy, która nie chce pozwolić mi na zmiany. Sęk w tym by pozwolić przemówić ciału. Oddać mu kontrole wtedy myśli cichną. Na powierzchnie wypływa wszystko, co ważne i na dany moment potrzebne, by przetrwać nawałnice doznań.
Zostaw odpowiedź