Leżę jeszcze w pościeli, która szeleści przy każdym ruchu. Niczego nie słychać tylko ciszę. Światło pieści każdy kąt. Złociste smugi na wyblakłej już ścianie, sprawiają, że robi tutaj jeszcze przytulniej. Stary dom ze skrzypiąca podłogą, nie naoliwionymi drzwiami i szafkami upchanymi w moje najwcześniejsze wspomnienia. Tutaj zostawiłam część siebie. Ta mała dziewczynka przywitała mnie w drzwiach, potykając się na schodach. Widzę ją wszędzie.
Życie toczy się w kuchni – myślę i rozbawiam ciasto na gofry. Pomieszczenie z mnóstwem niebieskich dodatków wypełnia słodki zapach. Wiszące niebieskawe kubki z dużym uchem nad zlewem i blatem nigdy nie użyte, bo to element dekoracji, czy talerze z granatowym wzorem wewnątrz – wszystko to tak mi jest znajome, a jednak inne. Nad oknem zasłonka z delikatnymi niebieskimi kwiatkami, dziś już czysto biała. Nie tylko ja się zmieniam przestrzeń też. Kiedy patrzyłam jak słońce rozświetla śnieg z okna samochodu, zastanawiałam się, co zastanę w domu. Przywykłam, że niewiele się tam zmienia, a czas stoi w miejscu, to było kojące i pocieszające.
Nawet nie przypuszczałam, że powolność miejsca tak na mnie wpłynie. Tak mnie utuli, a sen będzie taki głęboki. Właśnie brak stałego kontaktu ze światem wirtualnym, skupienie na chwili i osobach generuje spokój ducha. Rozleniwiłam się. Moje ciało pragnęło zostać w tych drewnianych kątach i łóżku, które ma lekkie wgniecenie, od którego co ranek bolały mnie plecy. Było mi tam dobrze, cicho i prosto. Pisałam ręcznie na kartkach papieru, a pierwszym co słyszałam to szuranie łopaty o nawierzchnię. Nikt się tutaj nie spieszył, bo nie miał dokąd. I mimo, że praktykuje podobny tryb życia w mieście, na wsi szło mi lepiej.
Zastanawiałam się nad tym, dlatego tak trudniej i przyhamować w mieście, zerkając na rozbawionego psa, który brodził po pas w śniegu, niewiele rzeczy było w stanie mnie rozproszyć. W telewizji nie oglądałam zbyt wiele, bo wolałam wypić trzecią herbatę. Telefon odzywał się od czasu do czasu, a internetu nie miałam. Nie byłam zaplątana w sieci wi-fi, moja głowa odetchnęła z ulgą.
Życie poza miastem oscyluje na tym, co jest, na tym co ważne. Liczy się teraz.
To moje małe rodzinne miasteczko ukoiło mi widokami i pysznym makowcem, którego zapragnęłam nocy o 22:00. Bałam się powrotu do złych wspomnień i rozdrapania ran, które nie zdążyły się zagoić. Całkowicie zapomniałam, że nie patrzę już w przeszłość. Nie skupiam na tym wzroku, ale z uwagą obserwuje życie, które się toczy. Wyjechałam z kilkoma lubionymi ciuchami w torbie, które pachną lekką wilgocią i proszkiem do prania, który lubi mama. W zeszycie zapisałam kilkanaście tekstów, z których może kiedyś coś będzie. Poczułam się na swoim miejscu. Życie w małym miasteczku zawieszone jest w czasie, powiedziałabym w normalności, której brakuje miastu.
Wjeżdżając w sznur samochodów zabrakło mi spokoju i tej uroczej przytulności drzew obsypanych śniegiem przy drodze. Patrząc przez okno mojego pokoju, na domy sąsiadów czułam się, jakbym kupowała pocztówkę. Gdzie nie spojrzałam, dostrzegałam spokój na miarę hygge. Kiedyś tego nie doceniałam.
Będę tam wracać częściej.
Zostaw odpowiedź